Rodzina McCoy #1 – Spotkanie nad grobem

Stało się, rozpoczęliśmy kampanię na Dziwnym Zachodzie. W trakcie pierwszej sesji drużyna spotyka się nad świeżym grobem, próbuje dowiedzieć się czegoś o przyczynach jego wykopania, podejrzliwie patrzy na rodzinne powiązania lokalnego szeryfa i wywołuje wielką karczemną rozróbę na kilkadziesiąt osób. Zapraszam do lektury raportu z pierwszej sesji w Deadlands: Reloaded.

W trakcie pierwszej sesji należało połączyć całą drużynę. Gracze tworząc postacie ułatwili mi to zadanie decydując się na stanowienie rodziny i wybierając wspólną zawadę: lojalność, ale tak czy siak musiałem ich zebrać z szerokiej okolicy. Postanowiłem pojechać sztampą: wszyscy dostali list, wzywający ich do miasteczka Prosperity w północnej Dakocie, gdzie swoje ostatnie lata spędził dziadek Rufus, protoplasta rodu. Staremu McCoy’owi zmarło się, więc trzeba było podzielić majątek między spadkobierców. Tajemniczy list oczywiście nie wyjaśniał jaki jest ten spadek.

szeryf-i-pomocnicyJako interesujący początek oraz przetestowanie graczy postanowiłem im wszystkim zrobić identyczne wprowadzenie, rozgrywane na osobności lub w parach. Wjeżdżając do miasteczka bohaterowie jeszcze przed dotarciem do widocznego z oddali saloonu nadziewali się na uzbrojonego w strzelbę szeryfa z dwoma pomocnikami, który grzecznie acz stanowczo informuje ich o miejscowym prawie: w Prosperity nie wolno poruszać się po mieście z bronią, muszą ją więc złożyć w depozycie. Zagadnięty szeryf mógł wskazać dom starego McCoya oraz cmentarz z jego mogiłą. Na wzmiankę o nazwisku z podejrzliwością spoglądał na potomków zmarłego.

Okazało się, że po krótkiej rozmowie z szeryfem wszyscy dali się rozbroić, choć niektórzy mocno naciskali stróża prawa, by strzegł ich ukochanej broni jak oka w głowie. Większość udała się w pierwszej kolejności na cmentarz i tutaj doszło do spotkania. Wyjątkiem byli Ed i Malcolm – bracia postanowili najpierw zażyć rozrywki w saloonie. Gdy jednak gracze zorientowali się, że reszta drużyny jest na wzgórzu za miastem, to ich postacie też ruszyły w tamtą stronę. (Taka postawa choć sprzeczna z logiką “moja postać tak by zrobiła” jest jednak pożądana dla drużyny – w końcu wszyscy rozumieją, że nie warto się rozdzielać, bo traci na tym cała sesja.)

cmentarz

I tak oto doszło do spotkania nad grobem Rufusa McCoy. Gracze mieli moment żeby opisać swoje postacie i nawiązać pierwsze interakcje. Wszystkie postacie szerzej opisywałem we wpisie z sesji 0, więc teraz w skrócie tylko przypomnę bohaterów:

Wesley McCoy – starszy wuj, weteran Dziwnego Zachodu, były żołnierz Unii. Razem z nim podróżuje jego trzech byłych podwładnych: Butch, Casidy i Tony.

Ed McCoy – najstarszy z kuzynów, gruby i kulawy, nieokrzesany zabijaka.

Malcolm McCoy – młodszy brat Eda, drobnej postury kanciarz.

Henry McCoy (Lloyd Jr po ojcu) – bękarci syn angielskiego dżentelmena i siostry wuja Wesleya, dla niepoznaki lubi przedstawiać się nazwiskiem niepoznanego tatusia.

Jack McCoy – kolejny z kuzynów, przygłuchy rewolwerowiec, który nie pała zbyt wielką miłością do klechów.

Carie “Boonie”  – dziewczyna jeszcze spoza rodziny, ale może się to zmienić, bo jest zaręczona z Jackiem. Podobnie jak wybranek serca, lubi używać rewolweru (i potrafi to robić).

Po wzajemnym zapoznaniu i odegraniu kilku dialogów wesoła rodzinka postanowiła dowiedzieć się czegoś o śmierci dziadka. Najlepszym miejscem wydawał się oczywiście saloon. I rzeczywiście sporo osób znajdujących się tutaj znało starego McCoy’a, choć nie wszyscy wyrażali się o nim pochlebnie. Najważniejszy ustalony fakt był taki, że ciało zostało odnalezione w lesie przez trapera, prowadzącego jednocześnie sklep z wyrobami z dziczyzny. Następnego dnia postanowili odwiedzić owego dżentelmena, noszącego nazwisko O’Connor. Chwila zastanowienia pozwoliła im stwierdzić, że tak samo nazywa się miejscowy szeryf, który właśnie ich rozbroił. Z kolei rozmowy barowe i przyglądanie się miejscowym twarzom pomogły ustalić, że O’Connorowie stanowią dominujący klan w Prosperity. Drużyna postanowiła przemyśleć problem później, ale bacznie zwracać uwagę na to nazwisko.

Po zdobyciu najważniejszych informacji należało zażyć klasycznych rozrywek Dziwnego Zachodu. Zaczął lać się alkohol, a część postaci usiadła do pokera. Tu największymi umiejętnościami popisał się Malcolm. Dzięki niemu rodzina wyszła na plus, choć parę dolców zmieniło właścicieli. Następnie doszło do kolejnego punktu programu, czyli mordobicia.

bojka-w-saloonie

Jeden z O’Connorów, wyjątkowo duży dziad, zaczął głośno i na pokaz śmiać się ze starego McCoy’a i jego rozrzedzonej krwi. Edowi dwa razy nie trzeba było powtarzać: podszedł do byczka i najpierw wdał się w pyskówkę, a potem trzasnął go w szczękę – rozpoczęła się solówka. Jej sportowy przebieg zakłócony został przez jednego ze stojących w półokręgu O’Connorów, który nie wytrzymyał i trzasnął Eda w plecy. Mechanicznie nie wyrządził mu żadnej krzywdy, ale przecież nie chodziło tu o zadanie dodatkowej rany! Henry, Jack i Boonie natychmiast rzucili się w wir walki, wuj Wesley kiwnął głową na zgodę swoim chłopcom i sam zaczął rozgrzewać dłonie, a Malcolm w zamieszaniu zaczął po cichu rzucać kanty wspomagające rodzinę. W ten oto sposób z solówki zrobiła się spora zadyma, w której latały szklanki i łamały się krzesła. Wesoła nawalanka trwała kilka rund. W tym czasie ciężkie chwile przeżywał Ed, który trafił na godnego przeciwnika i po dobrym wejściu w walkę przyjął parę porządnych ciosów. Pięknie spisywała się za to niepozorna Boonie, rozbijając kilka o’connnorskich nosów.

Walkę przerwały dwa wydarzenia: najpierw dopakowany kantem wuj Wesley pięknym ciosem rzucił na łopatki największego z przeciwników (tego, od którego zaczęła się bójka Eda), a chwilę potem rozległ się strzał. W drzwiach saloonu stał szeryf z dymiącym rewolwerem skierowanym w sufit i z przydupasami po bokach. Wszyscy zamarli. Wzrok McCoy’ów podążył w kierunku wskazywanym przez lufę colta – w belce stropowej znajdowało się obok siebie kilkanaście (kilkadziesiąt?) dziur po kulach. Najwyraźniej często dochodzi tu do bójek, przerywanych w ten sam sposób. Dla rozładowania atmosfery wuj Wesley krzyknął, że proponuje wszystkim kolejkę, na co wszyscy chóralnie się zgodzili. Okazało się, że O’Connorowie to całkiem przyzwoici ludzie i zwyczajnie mieli ochotę przetestować nowych w mieście McCoy’ów. A Rufusa McCoy’a lubili i szanowali.

Tutaj zakończyliśmy sesję. Niby nie wydarzyło się dużo, ale cele zostały osiągnięte. Drużyna, mająca mocny element łączący, ostatecznie się zawiązała. Gracze w zasadzie sami zaczęli drążyć temat śmierci dziadka, pokazując mi w którą stronę chcą rozwinąć fabułę na kolejnej sesji. Mieliśmy też okazję do mechanicznego przetestowania możliwości postaci. Zadyma w knajpie wyszła przednio i wszyscy bawili się doskonale. Dobrym rozwiązaniem było przerwanie jej przez szeryfa, czułem że dłuższa rozróba zaczęłaby robić się nudna.

Feedback od graczy był pozytywny. Wszyscy, nawet ci sceptyczni do Deadlandsów, poczuli klimat i spodobało im się. Potwierdza się tutaj stara zasada: należy wsłuchiwać się w graczy przy tworzeniu postaci i na sesji dawać im to, czego oczekują. Ed, Jack i Boonie dostali zadymę. Malcolm miał okazję do kantowania. Wesley mógł dyrygować swoimi chłopakami i sam pokazał się jako doświadczony wuj (mimo nienajwyższych umiejętności bojowych, to właśnie jego cios położył wielkiego O’Connora). Najmniej dopieściłem na sesji Henryka, ale wydaje się, że chwilowo wystarczyły mu fabularne wątki rodzinne.

Wszyscy akceptujemy też fakt, że dopiero poznajemy i uczymy się mechaniki Savagowej, więc w trakcie akcji zdarzają się przestoje i wertowanie podręcznika. Mam nadzieję, że wraz z kolejnymi sesjami takich przerywników będzie coraz mniej.

Pierwszą sesję zaliczam zatem do udanych. Kolejny raport już niedługo, a w nim zobaczymy czy drużyna dowie się czegoś więcej o śmierci Rufusa. Przekonamy się też, czy oprócz obijania knykci McCoyowie lubią rozgrzewać lufy rewolwerów.

1 thoughts on “Rodzina McCoy #1 – Spotkanie nad grobem

  1. Pingback: Rodzina McCoy #2 – Tropem śmierci | Leniwy Gracz

Dodaj komentarz